Zadzwoniła do mnie „Gazeta Wyborcza” z prośbą o komentarz do tego, że p. Marcin Zaremba napisał o mnie artykuł w „Polityce”, gdzie twierdzi, że przyznana mi przez Ministra Kultury odznaka „Zasłużonego dla kultury polskiej” mi się nie należy, ale dostałem ją w nagrodę za to, że wykazałem iż Kaczyńscy są potomkami Piastów. A pod tym artykułem o mnie był anons debaty o polskiej polityce historycznej, prowadzonej przez p. Zarembę wraz z prof. A. Nowakiem. Pojechałem zatem do Warszawy i wygłosiłem to, co tu teraz piszę.
Otóż istotnie, dokładnie 7 lat temu udzieliłem wywiadu dziennikarzowi TVN24 [do przeczytania tutaj], który opisał szeroko to, czym ja się zajmuję i uznał, że dobrze będzie, jak się do tego wywiadu da coś „chwytliwego”. Np. że L. Kaczyński jest potomkiem Krzywoustego. Bo to nie pasuje do „wieśniackiego” wizerunku Kaczyńskich i zrobi się z tego afera. Można było napisać, że „Mieszka I”, ale „Krzywoustego” brzmiało bardziej ekscentrycznie. Żeby było zabawniej – to był dość obszerny wywiad, gdzie sprawa Kaczyńskich była wspomniana tylko przy okazji, jako ciekawostka. Jak widać profesjonalista miał rację, afera się zrobiła, pisały o tym wszystkie gazety i powtarzały telewizje, tygodnik „Angora” zrobił z tego najważniejsze wydarzenie tygodnia [cała historia opisana jest tutaj]. Siedem lat później „Polityka” skopiowała ową okładkę „Angory” robiąc znowu z tego temat tygodnia (opisany przez p. Zarembę).
Oto okładki tych tygodników: „Angory” sprzed 7 lat i „Polityki” sprzed 7 dni:
Potraktujmy to jako exemplum tego, czemu poświęcona jest dzisiejsza dyskusja. Otóż nieważne jest, że ja w mojej genealogii uwzględniłem dane z ok. 150.000 stron oryginalnych dokumentów metrykalnych, z których połowę osobiście przeczytałem, a resztę przeczytali i wynotowali wolontariusze w projekcie przeze mnie zainicjowanym. Nieważne, że przestudiowałem 50 grubych tomów Polskiego słownika biograficznego wynotowując wszystkie informacje genealogiczne, że wykorzystałem mnóstwo innych solidnych publikacji, że na nowo wydałem „Herbarz” Bonieckiego. Nieważne, że zbudowałem sieć ponad 5000 korespondentów, którzy opowiedzieli mi o swoich rodzinach należących do elit przedwojennej Polski. Nieważne, że w zrekonstruowanej przeze mnie sieci rodzinnej jest już większość spośród 27 tys. bohaterów Polskiego Słownika Biograficznego – a więc zasadniczo większość ludzi, którymi interesują się historycy. Nieważne, że udało się odnaleźć 125.00 osób będących potomkami posłów i senatorów Sejmu Wielkiego, że udało się założyć stowarzyszenie które tych ludzi gromadzi, które to stowarzyszenie zostało objęte patronatem przez Marszałka Sejm RP (B. Komorowskiego) i przyjęte oficjalnie przez prezydenta i premiera Republiki Litewskiej. Wreszcie nieważne, że publikuję na ten temat od ponad ćwierćwiecza, że z mojej bazy danych korzysta ok. 70.000 osób miesięcznie.
Do takich osób, jak p. Zaremba, to wszystko nie dociera, bo całą swoją wiedzę zdają się czerpać z telewizji i tabloidów. Jeżeli z tekstów – to wyłącznie z tego, co jest napisane dużymi literami na początku. A jak działają telewizje i tabloidy? Zadzwoniła do mnie niedawno jedna z telewizji śniadaniowych chcąc zrobić materiał na temat mojej pracy. Dziennikarka powiedziała, że widzi to tak, że przyjdzie do mnie jakaś celebrytka i będziemy rekonstruować jej pochodzenie a oni to sfilmują. Więc ja wytłumaczyłem, że to nie tak działa – że ja czytam archiwalia, studiuję książki i na tej podstawie rekonstruuję genealogię dawnych elit, że żadne celebrytki mnie w domu nie odwiedzają. Więc panienka powiedziała, że „acha, muszę się skonsultować”. I już się nie odezwała.
I tu jest proszę państwa prawdziwy problem – nie po stronie „producentów” historii, ale po stronie jej „konsumentów”. My, historycy, możemy sobie rekonstruować różne zniuansowane historie… Badać jak to było naprawdę i publikować, że to wcale nie jest tak, jak wygląda na pozór… Ale co z tego, kiedy telewizja tego nie pokaże, bo to nudne, a jak nie pokaże – to tacy panowie Zarembowie się o tym nigdy nie dowiedzą.
Ja pracowałem (już po doktoracie z historii nauki) przez kilkanaście lat w korporacji medialnej. I powiem Państwu jak jest – zmienił się nasz odbiorca. Do lat 80-tych rządzili Polską kulturą ludzie, którzy maturę zdawali przed wojną. I kończyli studia przed wojną. A w latach trzydziestych tylko 6 tysięcy ludzi rocznie kończyło studia. W całej Polsce. I do tych lat osiemdziesiątych ludzie na stanowiskach inteligenckich pochodzący spoza przedwojennej inteligencji asymilowali się do niej. Dlatego polskość była inteligencka. Dlatego jeszcze w czasach „Okrągłego stołu” Polskę zbudowali ludzie z korzeniami w przedwojennej inteligencji lub aspirujący do niej.
Ale to się skończyło – dziś studiują prawie wszyscy i dzisiejsi pracownicy mediów, oświaty, kultury… nie mają korzeni inteligenckich – ich pradziadkowie nie czytali książek i nie działali w PPS-ie, tylko orali pole i chodzili do kościoła. I tu jest moim zdaniem przyczyna, dla której Polska porzuca tradycję republikańską (szlachecko-inteligencką) na rzecz tradycji nacjonalistycznej (czyli plebejskiej). Dlatego że tylko taka tradycja jest bliska masowemu odbiorcy masowych mediów. A media produkują to, co poruszy ich odbiorców. Za to się płaci pracownikom mediów.
Dlatego jeżeli Polska ma kultywować swoją tradycję republikańską, otwartą, inteligencką – to musi to robić środkami państwa. Wbrew mediom i ich odbiorcom. Wbijać to siłą i podstępem do głów takim ludziom, co wiedzą tylko tyle, co zobaczą w TV i przeczytają w nagłówkach tabloidów.