Pod względem prawnym i fizycznym jestem mężczyzną. Tak mam od urodzenia i nie chcę tego zmieniać. Ale pytany o tożsamość najchętniej bym odpowiedział, że jestem matką mojej córki. Powiedziałbym, ale nie powiem, bo dla niej matka i mama brzmią negatywnie, budzą skojarzenia złe. Więc mogę być tatą o kobiecym imieniu, chociażby: „Maria”. Maria jest OK.
#PrideMonth #ComingOut
[Aktualizacja z października 2024: Tranzycja: jestem Maria dla wszystkich ]
Jestem też ex-żoną, ale o tym, to akurat chciałbym zapomnieć, choć nie wiem, czy się uda. Byłem/am prawie 30 lat w związku z kobietą, który zakończył się rozwodem. W jego wyniku sąd matce biologicznej ograniczył prawa rodzicielskie, a ja dostałem/dostałam pełnię opieki nad córką. O tym, jak się to układało zeznawałem w sądzie – cztery lata procesu, kilkanaście rozpraw. Nie muszę się już dłużej tłumaczyć. Córka mając 12,5 roku uznała, że lepiej skończyć samobójstwem, niż dalej żyć w takiej rodzinie. Na szczęście do tego nie doszło, ale potrzebowałem/am roku, żeby pogodzić się, że naszej rodziny uratować się nie da. Jak typowa „żona alkoholika” chciałam uratować rodzinę za wszelką cenę, ale się nie dało. Trzeba było zabrać dziecko i uciec z domu, wyprowadzić się w bezpieczne miejsce. Pięć lat po pierwszej diagnozie córki i cztery lata po złożeniu pozwu, dostałem prawomocny wyrok. Teraz, pół roku później córka jest pełnoletnia i wreszcie mogę zadbać o siebie.
Na własną terapię poszedłem po tym, gdy moja ex korzystając ze swoich uprawnień rodzicielskich przerwała psychoterapię córki (wysłała napisała polecony do terapeutki). Zgłosiłem się na psychoterapię niejako w zastępstwie – tak sobie wymyśliłem, że jeżeli córka (której życie wciąż było zagrożone, depresja jest wszak chorobą śmiertelną) nie może chodzić na terapię, to ja będę chodził w jej imieniu. Potem jednak udało się załatwić psychoterapię córce, a ja skorzystałem z okazji i chodziłem dalej.
Bardzo dużo potrzebowałem czasu. 2,5 roku z jednym psychoterapeutą, potem rok przerwy i 2 lata z drugim (drugą). Godzina w tygodniu, czyli jakieś 200 godzin terapii razem. Nie możecie mi więc powiedzieć, że to nieprzemyślane, pochopne. Oj, nie. Bardzo długo do tego dochodziłem, bałem się przyznać sam przed sobą, ale rozmowy z kilkorgiem wspaniałych przyjaciół i badanie osobowości MMPI-2 (takie pancerne, którego nie da się oszukać) dały mi zrozumieć, że tak, taki jestem. Mam osobowość kobiecą i mam prawo ją mieć. Mam prawo czuć się matką i nie muszę w tym celu golić brody.
I teraz już wiem, dlaczego jako nastolatek pochłaniając wszystkie tomy „Ani z Zielonego Wzgórza” czułem, że jestem jak Ania Shirley z Avonlea. Bynajmniej nie jak Gilbert.
A teraz sprzątam, piorę, gotuję, opiekuję się chorą córką 24 godziny na dobę, pracuję w domu a nie w biurze… i spełniam się w tej roli. Dbam o figurę, maluję paznokcie, farbuję włosy, a ciuchy kupuję w dziale damskim – i powoli się przyzwyczajam do tego, że poczucie że „tak nie wolno” było tylko w mojej głowie. Skoro dobrze się czuję w obcisłych spodniach przed kostkę, crop-topach, z fioletowymi włosami i z delikatną srebrną biżuterią na szyi, nadgarstku i stopach – to tylko moja sprawa i nikomu nic do tego.
Albo ciut inaczej – to nie jest tak, że „nic do tego”. Od prawdziwych przyjaciół dostaję wsparcie. A z ludźmi, którzy mnie takiego (takiej) nie zaakceptują, chętnie się pożegnam. Wolę zaakceptować samego siebie niż być akceptowanym przez ludzi toksycznych.
Na koniec disclaimery: faceci mnie nie kręcą. Nadal preferuję kobiety – i to że czuję się jedną z nich, niczego tu nie zmienia. Tranzycja medyczna mnie nie interesuje, bo w moim wieku i tak byłabym już po menopauzie. Formalnie nadal się podpisuję „dr Marek Jerzy Minakowski”. Imię „Maria” jest dla przyjaciół.
P.S. Córka przeczytała to przed publikacją. Powiedziała, że podoba jej się i akceptuje to.