„Nigdy nie będę anonimowym alkoholikiem. Jestem powszechnie znanym pijakiem” (Artur S.).
Ciągle mi się wydaje, że moi znajomi to widzą i wiedzą. Ale na tyle często muszę się tłumaczyć, że czas ogłosić to na piśmie: jestem poważnie chory, uzależniony niczym narkoman albo alkoholik. Niestety, mojej chorobie zawdzięczam wszystko, co osiągnąłem i nie mogę (nie chcę, nie zamierzam) z nią walczyć.
Moja sytuacja jest inna niż np. Farinellego. On zawdzięczał swoje sukcesy kastracji, ale nie mógł przestać być kastratem. Ja teoretycznie mogę wyjść z mojego uzależnienia. Mogę, ale nie chcę. Mogę, ale czuję, że mi nie wolno. Traktuję to jako powołanie i przeznaczenie, najwyżej łagodząc niektóre objawy. Pomaga mi w tym żona (zawarcie małżeństwa było dla mnie poniekąd desperackim aktem instynktu samozachowawczego) i chwała jej za to.
Moje uzależnienie to obsesja pozostawienia po sobie WIELKICH RZECZY. Takich, o których będzie się pamiętać 500 lat po mojej śmierci.
Ludziom się wydaje, że moje osiągnięcia (doktorat w wieku 26 lat, Genealogia Potomków Sejmu Wielkiego i Wielka Genealogia Minakowskiego etc.) wynikają z moich talentów i zdolności. Nieprawda. Wynikają z gigantycznej, upartej pracy na okrągło, z obsesji skończenia jak najszybciej tego, co się teraz robi i przejścia do następnego etapu.
Owszem, jestem trochę zdolny. Należę(-łem) do Mensy. Ale kryteria przynależności do Mensy spełnia jedna na każde 50 osób – czyli prawie milion osób w kraju takim jak Polska. Pamiętajmy jednak o sławnych słowach Edisona: geniusz to 1% inspiracji i 99% perspiracji (wypocenia). Moja obsesja pomaga mi w efektywnym dołożeniu tych 99%. Nie pozwala mi oderwać się, zanim rzecz nie jest zrobiona.
W młodości naczytałem się starożytnych Greków. Pamiętają Państwo dyskusję Solona z Krezusem o szczęściu, cytowaną w „Dziejach” Herodota? O tym, kto w życiu był szczęśliwy możemy się przekonać dopiero w chwili jego śmierci. Moja obsesja ściśle się z tym wiąże: mam do wykorzystania tylko kilka(dziesiąt) lat i ścigam się z czasem. Moi poprzednicy w tym co robię (Boniecki, Uruski, Ostrowski, Żychliński, Dworzaczek, autorzy PSB) zdążyli umrzeć zanim doprowadzili swoje wielotomowe dzieła do końca. W efekcie pozostały nieukończone: w dziedzinie genealogii ostatnim autorem, który zdążył skończyć wielkie dzieło był Niesiecki. Ale to było prawie 300 lat temu.
Zanim się zająłem genealogią, robiłem swój doktorat. W tym celu od podstaw nauczyłem się klasycznej greki i przeczytałem wszystko, co napisano przed Arystotelesem (w przekładzie i w oryginale, czyli dwa razy po ok. 10.000 stron, z czego raz w obcym alfabecie). Aby się nauczyć greki zrobiłem program komputerowy (bazę do SuperMemo) i wkuwałem. Znalazłem sobie ambitny temat, którego nikt na świecie nie opracował. Potem napisałem książkę na 1100 stron, którą można poczytać online tutaj: http://ancientlogic.republika.pl/. Efekty przedstawiłem na międzynarodowym kongresie. To nie wymagało geniuszu, ale 4 lat morderczej pracy. Ale dzięki temu 7 lat po maturze miałem doktorat na najstarszym polskim uniwersytecie i mogłem się zająć nauką.
Zarzuca mi się, że nie odpisuję na maile, liczne sprawy zostawiam niezałatwione, a teraz gdy rodzina wyjechała na wakacje, mogę się tym zająć. Odpowiadam: od przedwczoraj (dwie noce) spałem 9 godzin. Jakieś 20 godzin zajęła mi praca zawodowa i dojazdy, ok. 1h telefony z żoną i córką, może 1 h spędziłem na posiłkach, myciu itp., a resztę czasu spędziłem nad dalszym wypisywaniem danych genealogicznych z Polskiego Słownika Biograficznego. Bo odkryłem, że dobre efekty da ponowne przekartkowanie ostatnich 10 tomów i naniesienie na moją bazę danych wszystkich odsyłaczy postaci „(zob.)”. Dzięki temu np. udało mi się wczoraj ustalić koligację z Zofią Stryjeńską, której wystawa była niedawno w Muzeum Narodowym w Krakowie, a teraz jest w Warszawie.
Moje uzależnienie sprawia, że nie potrafię działać wbrew priorytetom. A priorytety są takie:
1. Zadanie główne: ustalenie powiązań rodzinnych między wszystkimi wybitnymi Polakami (ktoś to musi w końcu zrobić!)
2. W wolnych chwilach, lub gdy nie da się inaczej: rzeczy niezbędne do życia: jedzenie, spanie, obowiązki względem żony i córki, płacenie rachunków, praca zawodowa.
3. W rzadkich chwilach, gdy nie da się robić tego co w punkcie „1” i jakimś cudem nie ma nic pilnego w punkcie „2”: cała reszta.
Otóż tak się zdarzyło, że mam teraz duże zadanie (kilkaset godzin pracy) w punkcie 1. Spowodowało to narośnięcie dużej kolejki mniejszych zadań do punktu 1. (np. czekające setki listów z uzupełnieniami genealogicznymi). To z kolei powoduje, że rachunki za prąd i gaz są ciągle niezapłacone, a ja nie mogę się wyspać. A to z kolei powoduje, że cała reszta niestety musi czekać: do mojej śmierci, a może trochę krócej lub dłużej.
Zacząłem od wątku medycznego. Analizowałem nieraz to, co czuję i choroba moja (bo tak to chyba trzeba nazwać) ma symptomy narkomanii lub może tylko nikotynizmu: gdy nie mogę pracować (nie zbliżam się do realizacji celu) jestem nerwowy, niespokojny. Nie czuję drżenia rąk, ale zachowuję się dziwnie: potrafię zepsuć imprezę, uciekam ze spotkań towarzyskich – nie mogę się opanować. Mówię do siebie, odczuwam silny, męczący stres. Uspokajam się dopiero przy komputerze, gdy zaczynam pracę – odczuwam wtedy głęboką ulgę. Gdy pracuję, ciśnienie narasta: nie mogę się doczekać końca. Jestem coraz bardziej zmęczony, ale coraz bardziej zmuszam się do pracy, bo gdy ją odkładam, świadomość że jeszcze tyle zostało do zrobienia jest jeszcze gorsza. Zakończenie kolejnego kawałka nie przynosi radości, najwyżej ulgę: „uff! mam to za sobą, mogę wreszcie przejść do kolejnego etapu”. Bywa jednak, że duże zadanie naprawdę się zakończy. Co wtedy? Wtedy nadchodzi przerażenie: „jak to? nie ma już więcej do zrobienia? na wszystkie listy odpisałem? a może już nikt do mnie nie chce pisać! może to koniec mojej kariery?” I wtedy wymyślam coś, co powoduje że znowu mam nawał pracy. Na początku jest ulga, a potem…
Zdaję sobie sprawę że wszystko to kwestia odpowiedniego wydzielania odpowiednich hormonów. Że można to leczyć. Ale jak kocham tę moją chorobę. Ona dodaje mi sił do pracy. Bez niej nic bym nie osiągnął. Zdrowy człowiek nie potrafi pracować wiele lat nad jedną rzeczą po wiele godzin dziennie. Musicie pokochać moją chorobę tak jak ja ją kocham…
PS. Stan na ten moment: dla 7.664 (na 25.742) najwybitniejszych Polaków (osób mających biogramy w PSB) udało się ustalić związek rodzinny z Adamem Mickiewiczem. To dokładnie 29,77%. Wymarzone 30,00% jest już tak blisko… jeszcze kilka nieprzespanych nocy i będzie…
Marek – chylę czoła z pokorą właściwą dyletantom 🙂
powodzenia, a żonie – cierpliwości
Ech…
Tak już jest 15 lat.
Doskonale Pana rozumiem ponieważ sam cierpię na taką chorobę z podobnymi jak u Pana objawami. Stale wyszukuję nowe tematy do opracowywania biografi moich bliższych i dalszych krewnych.
Mam płaskorzeżbę /popiersie/ po przodkach z napisem,,Wincenty Matuszewicz syn Tadeusza i Frańciszki z Rewieńskich 'Mężczyzna jest w mundurze.
Takich samych rodziców ma Teodora z Matuszewiczów/ Romerowa,żona Seweryna.
Z Poklewskich Koziołł Maria Szukszta ur.w 1875 zm.1963r. to Matka Józefa Szukszty i Krystyny z Szuksztów Zyberk Plater.Z pewnością zachowały się dokumenty na podstawie których rodzeństwo było zatrudnione w Technikum Hodowlanym w Samostrzelu.Tam na pewno podane są dane tj.imię ojca.
W Samostrzelu mieszka emerytowany nauczyciel Tadeusz Przyborowski który ma z pewnością dużo wiadomości o Rodzinie pp.Szuksztów.
Pingback: Rózga Świętego Mikołaja...
A ja myślałem, że jestem sam z moim problemem… Również chylę czoła.
Czyli odwalasz kawał dobrej nikomu niepotrzebnej roboty:-)
A ja myślałem, że jestem sam z moim problemem… Również chylę czoła….
Wydaje mi się ,że w Genaologii ,przy Teodorze z Matuszewiczów Romerowej powinno być napisane nazwisko jej matki Franciszka Rewieńska a nie Rowieńska.
Brawo! Trzymam za Pana kciuki i życzę Panu jak najlepiej.
Polska potrzebuje takich ludzi jak Pan.