W dyskusjach o przechodzeniu elit z jednego ustroju do drugiego popełniamy często podstawowy błąd w myśleniu o strukturze społeczeństwa. Z tego błędu wynika mnóstwo nieporozumień.
Błąd ten polega na tym, że ludzie wyobrażają sobie społeczeństwo jak stos nieruchomych kamieni, albo lepiej jeszcze – jak stóg siana. To, co jest na wierzchu grzeje się w słońcu, a co jest na spodzie – gnije. Co jakiś czas przychodzi człowiek z widłami, zbiera trochę z wierzchu i wynosi do obory odsłaniając warstwy niższe, a czasami przewraca wszystko, żeby teraz leżało inaczej i wyschło po równo. Stóg sam z siebie ani drgnie. To, co na wierzchu, odpowiada oczywiście elitom społeczeństwa, a to co w środku warstwom średnim – według tej perspektywy społeczeństwo jest stabilne, a jedynie interwencja zewnętrznych czynników powoduje jego przemieszanie.
Tymczasem społeczeństwo przypomina raczej kocioł wrzącej zupy, w którym wciąż wszystko się miesza i kotłuje. Zewnętrzne interwencje, jak chochla kucharza, trochę zwiększają to mieszanie, ale nie zmieniają zasadniczego porządku rzeczy. Z tej perspektywy badanie obecnej struktury społeczeństwa nie jest wcale ciekawe (ona i tak się zmieni) – ciekawe jest badanie, jak ona się zmienia – co sprawia, że niektórym udaje się utrzymać na wierzchu, oraz co powoduje, że jednym uda się wypłynąć z dna na powierzchnie, a inni pozostają na dnie.
Zobaczmy, jak to mieszanie elit wyglądało w polskiej polityce ostatnich stu lat.
II RP od początku była państwem demokratycznym. Dekret Naczelnika Państwa z 28 XI 1918 r. głosił: „Wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci, który do dnia ogłoszenia wyborów ukończył 21 lat”. Podobnie było w przypadku Senatu oraz możliwości kandydowania do nich. W rezultacie spośród 2050 osób, które zasiadały w przedwojennym parlamencie (Sejmie i Senacie) II RP tylko 72 miało przodka wśród 491 posłów i senatorów Sejmu Czteroletniego, ostatniego swobodnie wybranego parlamentu I RP. Kolejne 42 osoby możemy dodać, gdy doliczymy tych, dla których parlamentarzysta Sejmu Wielkiego był pra..prastryjem lub pra…prawujem, bo są potomkami jego brata czy siostry. W takim przypadku za potomków elity przedrozbiorowej możemy uznać 114 spośród 2050 parlamentarzystów II RP, czyli 5,6%. Zatem 94,4% to „ludzie nowi”.
Spora część z tej „nowej elity”, jaka pojawiła się w parlamencie po 127 latach między przegraną wojną 1792 r. a wolnymi wyborami w 1919 r. pochodziła z szerszych warstw inteligencji i łączyła się z elitą starą. Kolejnych 64 parlamentarzystów II RP ożeniło się z potomkami Sejmu Wielkiego lub zrobiły to ich dzieci. Dalsze koligacje udało się wychwycić u jeszcze 297 z nich, co sprawia, że łącznie u 23% parlamentarzystów II RP udało mi się ustalić takie powiązania.
Taki stan utrzymywał się przez cały okres II RP mniej więcej równo. Najwyższe wyniki miał parlament z wyborów 1935 r. (po uchwaleniu nowej konstytucji): wtedy aż 10,7% posłów i 16,2% senatorów stanowiły należące do rodzin Sejmu Wielkiego (w szerokiej definicji, a więc aż po teściów prapraprawnuka stryjecznego) zaś w jakikolwiek sposób udało się odnaleźć rodzinne powiązania z przedrozbiorowymi elitami u 49,5% ówczesnych senatorów i 25,4% posłów. Część starych elit podupadła, a niektórzy z warstw niższych wypłynęli na wierzch.
Wojna i podbój przez ZSRR zmieniły bardzo wiele, ale nie wszystko. W Sejmie lat 1947-1989 zasiadało łącznie 3344 posłów, w tym jedynie 21 (a więc lekko ponad pół procenta) to rodziny Sejmu Wielkiego w szerokiej definicji. Było to 10-krotnym spadkiem w porównaniu do okresu przedwojennego. Jakiekolwiek powiązania rodzinne ze starymi elitami udało się odnaleźć u 2,5% tych posłów – to znowu 10-krotny spadek. W dodatku spora część z nich, to quasi-opozycyjne, katolickie koło poselskie „Znak”. Mogłoby to oznaczać, że dawne elity zostały trwale wyeliminowane, a ślady po nich przetrwały jedynie symbolicznie. Możnaby, gdyby nie historia późniejsza.
Najciekawsze jest to, co stało się po roku 1989. W Senacie I kadencji (1989-1991) wskaźnik obecności „starych elit” osiągnął połowę poziomu przedwojennego. Sejm Kontraktowy 1989 w 65% był wybrany z list PZPR, ZSL i SD, i skok w porównaniu do średniej PRL był około 3-krotny, ale po w pełni wolnych wyborach 1991 r. również osiągnął połowę poziomu przedwojennego. Można więc powiedzieć, że dawne elity wyszły z podziemia i wróciły na swoje miejsce. Pamiętajmy jednak, że listy wyborcze początków III RP powstawały specyficznie – na tych listach znaleźli się ludzie powszechnie znani i szanowani oraz mający taką pozycję i odwagę, by publicznie przeciwstawić się ludziom z układów PRL-owskich. Którzy swojej pozycji społecznej nie zawdzięczali urzędnikom partyjnym PRL-u, ale zbudowali ją samodzielnie lub… odziedziczyli po przodkach.
A co było potem? Wśród 1709 posłów i senatorów z lat 1993-2014 – 10 to bezpośredni potomkowie parlamentarzystów z lat 1788-92, kolejne 6 to potomkowie ich rodzeństwa owych parlamentarzystów, kolejne 7 to żony i mężowie osób powyższych kategorii, wreszcie kolejne 7 – teściowie. Co więcej – z tych 30 aż 17 to osoby, które były w Sejmie i Senacie lat 1989-1993, nowych jest więc tylko 13! To tak rażący wynik, że trzeba go głośno powtórzyć: od roku 1993 do polskiego Sejmu i Senatu nie dostał się prawie nikt z dawnych (przedrozbiorowych) elit polskich, a ich liczba jest na podobnym poziomie, jak w czasach Stalina. Sytuacja jest więc drastycznie inna od tej, którą widzieliśmy w latach 1989-93 oraz przed 1939 r.
W ocenie sytuacji po roku 1989 nie chodzi o to, czy osoby z elit PRL-owskich zastąpiły elity stare, i czy stare elity zostały wymordowane, czy tylko zdegradowane. Chodzi o to, że po zamieszaniu lat 1989-93 u władzy znów jest „aparat”. Teraz nie ludzie łączą się w partie i powołują urzędy, ale partie i urzędy zatrudniają ludzi, najlepiej takich, którzy nie byliby w stanie osiągnąć niczego na własną rękę. Nie obywatele, ale bezosobowe instytucje sprawują władzę. Nie chodzi już o to, kto jest na górze, a kto na dole kotła. Bo nie mamy już swojego kotła – rozlano nas na talerze i jesteśmy jedzeni.
Powyższy tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” pod nadanym przez redakcję mylącym trochę tytułem Elity z PRLu, w wydaniu 18 lutego 2014. Od tego czasu sytuacja polityczna trochę się zmieniła: Joanna Lichocka, która mnie namówiła do napisania tego artykułu, zasiadła w Sejmie RP jako posłanka, zaś Dawid Wildstein, z którym omawiałem szczegóły, krótko potem znalazł się w Kijowie jako korespondent wojenny na Majdanie. Zobaczyliśmy wkrótce, jak bardzo różni się sytuacja Polski od sytuacji Ukrainy, pozbawionej zupełnie starej elity, którą można by zaprosić do ukraińskiego odpowiednika „Okrągłego Stołu”.
Ale postanowiłem wrócić do powyższych ustaleń z innego powodu: oto jesteśmy obecnie świadkami wojny społeczeństwa z opisanym powyżej „aparatem”. Znakomicie opisał ją Jacek Żakowski w eseju Kryzys kapitalizmu regulacyjnego. Otóż obecnie funkcję dawnych elit społecznych przejęły bezosobowe instytucje: różne Rady, Komisje i Trybunały. Społeczeństwo pod wodzą potomków dawnej inteligencji próbuje odzyskać władzę, a instytucje (takie jak Trybunał Konstytucyjny) bronią się przed jej oddaniem odwołując się do tradycyjnych wzorców „zbrodni obrazy majestatu” – głównym zarzutem przeciw „powstańcom” jest wszak to, że wykorzystują mandat społecznego poparcie do szargania majestatu Konstytucji i Trybunału, co ma w domyśle ściągnąć na kraj liczne klęski niby Gniew Boży. Podobnie jak Żakowski uważam, że wojna ta ma swoje ważkie powody i podobnie jak on, uważam że najlepszym rozwiązaniem byłyby zawarcie pokoju, połączone z ustępstwami obu stron (zwiększenie wpływu społeczeństwa na państwo przy zachowaniu ciągłości jego funkcjonowania).
Bo badając losy elit w ciągu 1000 lat widzę wyraźnie: elita jest jak farba na wierzchu – musi się BARDZO mocno trzymać podłoża, bo inaczej byle deszcz czy wiatr – i śladu po niej nie będzie. Wszelkim elitom trzeba to wciąż przypominać – jak się „odkleją” od ludu to spotka je śmierć lub wygnanie. Serio. Wiecie jaki procent elity sprzed 200 lat krajów takich jak Łotwa, Litwa czy Ukraina ma potomków, którzy wciąż tam żyją? W zaokrągleniu do pełnych punktów procentowych: 0%. Nie ma żartów.