Prof. Andrzej Leder głosi tezę*, że „w Polsce w latach 1939–1956 dokonała się rewolucja społeczna”, została ona jednak „prześniona”; jest „nieobecna w świadomości społecznej” – jej zwycięzcy ukrywają to sami przed sobą, co „uniemożliwia uzyskanie samoświadomości przez klasę średnią, najsilniejszą teraz klasę społeczeństwa”. Wywód ten, bardzo atrakcyjny, opiera się na błędnym ustaleniu faktów początkowych, a to zupełnie wywraca jego wnioski. Bo polska rewolucja dokonała się dopiero w roku 1990 i dopiero teraz wyraźnie widać, kto w tej rewolucji walczył przeciw komu.
Otóż ani w roku 1946, ani nawet w roku 1939 nie było w Polsce szlachty (ziemiaństwa), przeciw któremu buntować mogliby się ciemiężeni chłopi. Społeczeństwo polskie było wciąż w większości chłopskie, ale przeciwieństwem chłopa nie był już wtedy szlachcic-ziemianin ani wynajęty przezeń karbowy. Leder nie chce zauważyć, że warstwą rządzącą w Polsce międzywojennej był ktoś zupełnie inny: była to „inteligencja”. I to przeciw władzy inteligencji dokonała się polska rewolucja.
W ramach mojej pracy nad genealogią polskich elit analizuję dziesiątki tysięcy biografii i powiązań rodzinnych ich przedstawicieli, ze szczególnym uwzględnieniem wieku XIX i XX. Sam pierwotnie ulegałem złudzeniu, którego ofierze pada Leder i jego czytelnicy. Złudzenie to opiera się na prześnieniu ogromnej zmiany społecznej, jaka się dokonała między powstaniem styczniowym a okresem międzywojennym. Zwróćmy uwagę, że w 1939 r. ostatni ludzie pamiętający powstanie styczniowe i okres przed uwłaszczeniem chłopów mieli około 85 lat, a w r. 1946 r. już ich nie było wcale. Przez ten czas dokonała się gigantyczna zmiana w polskim społeczeństwie, czyli transformacja dawnego ziemiaństwa w inteligencję.
Przyczyny, dla których ziemianie porzucili ziemię, przenieśli się do miast i stali się inteligentami są złożone i nie czas to tutaj analizować. Dość, że największe polskie latyfundia po roku 1920 znalazły się w granicach ZSRR, a pozostała część była wyniszczona wojną i późniejszym wielkim kryzysem. Analiza składu osobowego przedwojennego parlamentu (którą dokonuję opisałem w artykule Frapująca genealogia posłów i senatorów 1919-2013) oraz ofiar Zbrodni Katyńskiej, co robię tutaj) pokazuje, że już przed rokiem 1939 wpływ szlachty (ziemiaństwa) na życie Polski był minimalny. Potomkowie posiadaczy ziemskich w r. 1939 już od dawna ze wsią nie mieli wiele wspólnego. Przenieśli się do miast i wymieszali z elitą mieszczańską, tworząc inteligencję. Wspaniale to opisał prof. Czesław Miłosz w Rodzinnej Europie, we fragmencie zacytowanym już przeze mnie w artykule Chcesz dobrej płacy po studiach? Słoma z butów ci wychodzi!.
Symbolicznym przykładem władzy inteligencji nad przedwojenną Polską był zamach majowy, w którym realną władzę przejął (po kilkuletniej „smucie”) typowy polski inteligent, Józef Piłsudski wraz ze swoimi towarzyszami z dawnego PPS. Obalili oni wtedy rząd partii chłopskich i robotniczych („Chjeno-Piasta”), ustanawiając władzę opartą na autorytecie urzędniczej inteligencji, bynajmniej nie konserwatywnej, ale o tradycji wybitnie lewicowej. Owszem, Józef Piłsudski pochodził z rodziny szlacheckiej, ale od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, potem studiował w Dorpacie i przeniósł się do Warszawy, gdzie wydawał „Robotnika”. Spośród jego towarzyszy, z którymi napadł na pociąg pod Bezdanami (w akcji tej uczestniczyło czterech późniejszych premierów RP) poza Piłsudskim nie udało się znaleźć nikogo o genealogii tradycyjnie ziemiańskiej (jeżeli szlachta, to uboga i nie ustosunkowana).
Komuniści, przejąwszy władzę w Polsce po roku 1944 wtopili się w tradycję inteligencką. Na 7. posiedzeniu, 5 maja 1945 r. Krajowa Rada Narodowa pod przewodnictwem B. Bieruta podjęła uchwałę w sprawie Narodowego Wydania Dzieł Adama Mickiewicza. Mickiewicz i Słowacki – typowi przedstawiciele wielkomiejskiej inteligencji, byli tymi, którym nie żałowano pomników, głównych ulic w mieście i czasu na lekcjach szkolnych przez cały okres polskiego komunizmu. Historii o zrośnięciu władzy z inteligencją w powojennej Polsce jest tyle, że cytowanie ich nie ma sensu, wystarczy może odesłanie do Zniewolonego umysłu Cz. Miłosza i Onych T. Torańskiej.
To prawda, potomkowie chłopów próbowali wielokrotnie podnieść rewoltę przeciw władzy inteligencji. Do takich prób można zaliczyć „walkę z odchyleniem prawicowym” w latach 1948-56, potem znowu próbę eliminacji inteligencji żydowskiej w r. 1968, wreszcie dojście do władzy „aparatu” za czasów Gierka. Ale już Sierpień 1980 r. był wielkim zwycięstwem inteligencji – z jednej strony objęła ona kontrolę nad ruchem Solidarności, a z drugiej jej znakomitym przykładem był gen. Wojciech Jaruzelski (a także mówiący w jego imieniu Jerzy Urban); sprawnie w rolę inteligenta wcielił się też Mieczysław F. Rakowski.
Łabędzim śpiewem polskiej inteligencji był „okrągły stół” i wybory z 1989 r. Jak opisywałem to niedawno w GPC, wśród parlamentarzystów Sejmu Kontraktowego i Sejmu I Kadencji (czyli do wyborów 1993 r.) nadspodziewanie dużo było przedstawicieli „starych rodzin” – inteligentów pochodzenia szlacheckiego, osób obdarzonych tradycyjnym autorytetem. Symbolem prawdziwej polskiej rewolucji proletariackiej powinna być w Polsce „siekierka Lecha Wałęsy”, który w 1990 r. postanowił wyrwać się spod kurateli inteligentów i w ostrych słowach złajał ich symbol – red. Jerzego Turowicza, a następnie wystartował w wyborach przeciw kolejnemu symbolowi – red. Tadeuszowi Mazowieckiemu. Po kolejnych wyborach, tych z r. 1993, reprezentacja parlamentarna „starej inteligencji” opadła (jak już pisałem) dramatycznie.
Prawdziwa przyczyna tej rewolucji była jednak inna. W roku 1990, gdy Wałęsa „biegał z siekierką”, wiek emerytalny (70 lat) osiągnęli profesorowie, którzy zdawali maturę w roku szkolnym 1938/9. Pokolenie, do którego należeli rektorzy i ministrowie szkolnictwa wyższego a także liczni profesorowie zasiadający w Sejmie PRL, straciło bezpośredni wpływ na wychowanie kolejnych pokoleń studentów. Ich miejsce zajęli „marcowi docenci”, jak pogardliwie wyrażali się przedwojenni inteligenci o osobach awansowanych po r. 1968, a należących do pierwszego pokolenia edukowanego po wojnie. Zbiegło się to z ogromnym umasowieniem studiów.
Przypomnijmy, że przed rokiem 1990 inteligencja sama się replikowała. Studiowało tylko ok. 10% młodzieży w wieku 19-24 lata (teraz – ponad 50%!), a większość studentów była dziećmi z rodzin inteligenckich. Dziecko chłopskie na studiach (zwłaszcza humanistycznych) było traktowane jak aberracja – intruz, który trafił tu tylko dzięki „punktom za pochodzenie”, któremu szacunek należał się będzie tylko wtedy, gdy uda mu się skutecznie wtopić w środowisko inteligenckie. Jak pisałem obszernie w artykule Chcesz dobrej płacy po studiach? Słoma z butów ci wychodzi! oczywistością było, że po studiach zarabiało się niewiele, że kariera inteligencka nie przekłada się na korzyści finansowe. Studiujący mieli motywację prestiżową (nie spaść do pogardzanej roli pracownika fizycznego), ale prestiż wiązał się z wyrzeczeniami (zarabiało się mało, a z tego dużo trzeba było wydać na książki).
Młodzież studiująca w ostatnim ćwierćwieczu (po rewolucji 1990, czyli symbolicznej „siekierce Wałęsy”) nie ma aspiracji inteligenckich. Dla tych ludzi studia są nową formą „technikum handlowego” czy innej szkoły przygotowującej do pracy w fabryce. Dzisiejsi studenci to ludzie o pochodzeniu chłopskim, którzy idą na studia, by pracować przy biurku w wielkim biurowcu. Dla nich sukcesem jest pozycja w korporacji i osiągane zarobki. Dla nich znajomość Mickiewicza jest balastem.
Także w polityce wiele się zmieniło – dzisiejsi politycy i urzędnicy państwowi nie są obywatelami, mającymi własną podmiotowość, kierującymi się własnym rozeznaniem, ale robotnikami, zatrudnionymi przez korporacje partyjne. Nie sprawują władzy w imieniu swoim, ale w imieniu partii, która ich desygnowała na to stanowisko. Ostatnią partią typowo inteligencką była wczesna Unia Demokratyczna – obie główne polskie partie (PO i PiS) powstały w opozycji do niej, kierując się świadomie do innego elektoratu: PiS do elektoratu odrzuconych przy Okrągłym Stole (który to mebel jest symbolem bratania się inteligentów z obu stron barykady), a PO do robotników miejskich ery postindustrialnej – owych nowych absolwentów, którzy już nie są inteligentami, bo nie mają inteligenckiej historii i inteligenckich aspiracji.
Tak podnoszona przez prof. A. Ledera rewolucja lat 1939-46 nie została prześniona. Jej po prostu nie było, bo klasa, której władza miała być wtedy obalona, zdążyła zawczasu zmienić pozycję, co zachowało jej rządy na kolejne pół wieku.
Chcecie stawiać pomniki polskiej rewolucji proletariackiej? Symbolem jej winna być „siekierka Wałęsy”.
*) Tezy Ledera opisane zostały w książce Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej (Warszawa 2014), której jeszcze nie zdążyłem przeczytać (premiera miała miejsce 2 tyg. temu), opieram się więc na opublikowanym rok temu eseju Kto nam zabrał tę rewolucję? i na świeżym wywiadzie Folwark polski, opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” z 11 kwietnia 2014. Z tych dwóch tekstów pochodzą wszystkie cytaty.
**) Marek Jerzy Minakowski jest doktorem filozofii (Uniwersytet Jagielloński, 1998), kilkanaście lat pracował w korporacji Onet.pl, obecnie pracuje naukowo nad ustaleniem powiązań rodzinnych polskich elit. Jest praprawnukiem Karola Minakowskiego, baletmistrza Teatru Wielkiego w Warszawie (syna stolarza), który po 1863 r. zesłany do Archangielska mieszkał na jednej stancji z późniejszym nestorem polskich socjalistów, Bolesławem Limanowskim.
PS. (po kilku miesiącach) Przeczytałem „Prześnioną rewolucję”. Zmusiłem się do tego. Gdybym miał ją zrecenzować, użyłbym słów powszechnie uważanych za obraźliwe. Gdybym ją znał przed napisaniem tego tekstu, uznałbym, że nie godzi się zniżać do tak niskiego poziomu.