Cywilizacja polska została zbudowana przez uchodźców i imigrantów. Nie przez etnicznie polskich chłopów, którzy przed XX wiekiem prawie nic nie wnieśli do naszej kultury, ale przez imigrantów i uchodźców:
- przez szlachtę koronną, która w rzeczywistości lub tylko we własnym przekonaniu (co na jedno wychodzi) pochodziła ze stepów Sarmacji (choć poszczególne rodziny uważały że pochodzą z Rzymu, Panonii, Izraela lub innych egzotycznych krain – dość poczytać stare herbarze) – a za język urzędowy miała łacinę,
- przez szlachtę litewską i ruską, która in gremio uszła przed inwazją rosyjską lat 1558-1570 decydując się (po 156 latach wahań od Horodła) na unię z Koroną (dziś ich potomkowie mieszkają głównie w Warszawie – w Wilnie, Kownie i Kijowie praktycznie ich nie ma),
- przez mieszczaństwo pochodzenia niemieckiego, włoskiego, szkockiego, niderlandzkiego, czeskiego czy ormiańskiego,
- przez miliony Żydów uciekających z całej Europy tu, gdzie mieli jedyną bezpieczną przystań…
Nie byłoby polskiej kultury, gdyby nie J. Matejko (pół-Czech, pół-Niemiec), A. Mickiewicz (Litwin, żonaty z Żydówką), H. Sienkiewicz (po mieczu Tatar), J. Lelewel (po ojcu Niemiec), S.B. Linde (też Niemiec, choć autor pierwszego słownika języka polskiego), J.P. Norblin (grafik, urodzony we Francji), a nawet polscy chłopi nie znaliby swojej „kultury ludowej”, gdyby nie pół-Niemiec, pół-Francuz, Oskar Kolberg. Tych Tetmajerów, Tuwimów czy nawet Turnauów (nie tylko chodzi o znanego pieśniarza, ale też o matkę red. J. Turowicza) można by wymieniać godzinami. Można też wymieniać twórców polskiej bankowości, takich jak Włosi S. Boner i T. Boratini czy Anglik Szkot P. Fergusson-Tepper. Czym byłaby polska nauka bez wydawnictw Gebethnera&Wolffa, encyklopedii Orgelbranda lub bibliografii Estreicherów?
Ale ci uchodźcy i imigranci, którzy zbudowali Polskę, mieli ważną cechę – kiedy było trzeba, gdy następowała wojna – militarna bądź kulturowa – walczyli po stronie Polski. Czasem bardzo dosłownie – jak warszawscy Niemcy, którzy walczyli w Powstaniu Warszawskim przeciwko armii niemieckiej. Czasem jak ikona powstania listopadowego – łotewska Niemka, Emilia Plater. Czasami w (równie ważnej) wojnie ideologicznej (jak wspomniani malarze czy poeci).
Chłopi polskojęzyczni dokonali „wewnętrznej imigracji” i około roku 1900-1920 stali się Polakami, czego dowiedli walcząc w wojnie polsko-bolszewickiej, a potem II wojnie światowej, wreszcie jako „żołnierze wyklęci”. Czasy, gdy walczyli przeciw Polakom, jak w 1846 r., są już bezpowrotnie za nami.
Wbrew marzeniom niektórych fantastów czas wojen na świecie się nie skończył – zmieniły się tylko (trochę) metody wojowania. Od nowych imigrantów musimy wymagać gwarancji, że w tych wojnach będą walczyć po naszej stronie. I nie chodzi tu tylko o wojny militarne, ale przede wszystkim o nadchodzące wojny ekonomiczne i kulturowe.
Jak to mają zagwarantować? Jak my te gwarancje mamy przetestować? To jest dobre pytanie. Na to pytanie obie strony muszą znaleźć dobrą odpowiedź.