Ludzie, którzy krytykują niektórych polityków za „nieinternetowość” sami traktują Internet jak telewizję. Dziś na przykład rzucił mi się w oczy wywiad Eryka Mistewicza dla Onet.pl i analiza Michała Kolanki dla wPolityce.pl.
Zacznijmy od Mistewicza – jego książka (na spółkę z M. Karnowskim) Anatomia władzy jest wspaniała. Ale to, co mówi w dzisiejszym wywiadzie dla Onet.pl jest przedziwaczne. Wybitny ekspert od marketingu politycznego zaleca bowiem polskim politykom korzystanie z Twittera. Tymczasem jednak korzystanie z Twittera (oraz jego klonów jak Blip) jest w Polsce minimalne. Dla przykładu wymienię polityków „celebryckich”, a przy każdym liczbę osób, które ich subskrybują („followers„):
- Adam Bielan (@Bielan) – 3.659
- Janusz Palikot (@Palikot_Janusz) – 3.035
- Radek Sikorski (@sikorskiradek) – 3.286
- Wojciech Olejniczak (@wolejniczak1) – 1.726
- Paweł Poncyliusz (@PawelPoncyljusz) – 2.369
- Michał Kamiński (@kaminskimichal) – 1.770
- Bartosz Arłukowicz (@Arlukowicz) – 1.946
A tymczasem, w kraju większym ludnościowo jedynie ośmiokrotnie:
- Sarah Palin (@SarahPalinUSA) – 331.223
- BarackObama (@BarackObama) – 6.075.110
Można by postawić tezę, że to tylko kwestia czasu, że Polacy również do tego kiedyś dojdą, gdyby nie taki oto wykresik:
Trzeba sobie zdać z tego sprawę: Twittera w Polsce nie ma i nie będzie. Polacy SMS-ują, a nie twittują. Co więcej, z ostatnich donosów zza Oceanu można odnieść wniosek, że tamtejsza młodzież przestaje się garnąć do Twittera. A dlaczego? Dlatego, że nie czuje potrzeby komunikowania całemu światu co robi lub myśli. Od dyskutowania są znajomi!
I teraz wracam do drugiego z artykułów. Michał Kolanko w artykule „Internet w kampanii samorządowej: 5 ważnych trendów” pisze coś, z czym się zupełnie nie mogę zgodzić:
Nawet najlepsze i najbardziej sprawne kampanie w internecie nie okazały się decydujące dla wyniku wyborów. Przykładem może być Kraków. Stanisław Kracik miał bardzo dobrą kampanię w internecie, ale ostatecznie – z przyczyn czysto politycznych m.in. ze względu na spory w krakowskiej Platformie – przegrał z urzędującym prezydentem Jackiem Majchrowskim. Sztab Kracika w sferze internetowej działał z dużą konsekwencją, ale w ostatecznym rozrachunku nie zmieniło to układu sił w Krakowie. Przepaść między działalnością w sferze „realnej” a „wirtualnej” nadal jest ogromna. Nie pojawił się jeszcze nikt, kto potrafiłby tą przepaść zasypać.
Na czym niby polegać miała owa „dobra kampania Kracika w Internecie”? Że stworzył stronę internetową, na której napisał co miał do powiedzenia? Tak się składa, że jestem szczęśliwym posiadaczem czynnego prawa wyborczego w Krakowie, okręg wyborczy Dębniki. Tak też się składa, że byłem gotów z tego prawa skorzystać, gdyby któryś z kandydatów mnie do tego przekonał. Jednak Internet to nie telewizja. Umieszczenie czegoś w Internecie nie spowoduje, że ktokolwiek to obejrzy! W internecie mamy gigantyczny przesyt informacyjny (information overload), co sprawia, że to nadawca informacji udowodnić, że jego przekaz to nie spam.
Otóż pan wojewoda Kracik był łaskaw wysłać mi papierową ulotkę do skrzynki pocztowej. Oczywiście wszystkie ulotki wyrzucam, więc wyrzuciłem i tę. Widziałem także starszego, siwego pana uśmiechającego się z plakatu, ale niestety nie pamiętam nawet, jakie hasło było tam napisane (a może po prostu „Stanisław Kracik” i nic więcej?).
Sposobem, w jaki pan wojewoda Kracik do mnie docierał, były dwie moje znajome na Facebooku, które zmieniły swoje zdjęcia na ikonę „Stanisław Kracik”. Ale obie kandydowały niedawno w wyborach z list Platformy Obywatelskiej (Róża Thun do Europarlamentu, a Maria Bnińska do Rady Warszawy), więc były mało wiarygodne. Co najmniej jeden inny mój znajomy zmienił zdjęcie na ikonę „Jacek Majchrowski – mniejsze zło”, więc walkę na ikony można przyjąć za zremisowaną.
Podobno p. Kracik z p. Majchrowskim odbywali jakieś debaty w TV, ale żaden z moich znajomych nie przysłał mi linku do YouTube z zapisem tej debaty, więc ten komunikat do mnie nie dotarł. Internetowa edycja Gazety w Krakowie (którą czytam online, reszty GW nie) naśmiewała się z oddanej ostatnio szumnie ślepej ulicy, ale z kolei na forum SkyscraperCity, gdzie się dyskutuje o krakowskich inwestycjach, wskazywano raczej potknięcia p. Kracika, który dziwne rzeczy opowiadał o budowie Centrum Kongresowego (sprawa mnie dotyczy, bo mieszkam tuż obok) i jako wojewoda doprowadził do opóźnienia przebudowy Ronda Ofiar Katynia nie wykupując na czas stosownych działek (co było w kompetencjach województwa, bo to skrzyżowanie dwóch dróg krajowych).
Podaję te przykłady, żeby dojść do pointy: prawdziwa polityka internetowa to nie jest jednostronny przekaz jak w telewizji czy prasie. To mozolne przekonywanie milionów wyborców przez rzesze setek tysięcy fanów. Tak waśnie, powtórzę: żeby naprawdę dotrzeć do dzisiejszego wyborcy w Internecie, nie można „otworzyć strony internetowej”: trzeba spowodować, że użytkownika, który ma dwustu znajomych co najmniej dziesięciu z nich będzie przekonywało, że należy zagłosować po naszej myśli. Sztab wyborczy internetowego kandydata powinien więc liczyć około 5-10% ogółu wyborców. Polityka staje się masowa.
To trudne. To bardzo trudne. A skoro trudne, to politycy robić tego nie będą.
Co z tego wynika? Że o wyniku wyborów decydować będą ci, którzy korzystają ze „starych mediów”. Tak zwani „wykluczeni cyfrowo”.
I tym pesymistycznym akcentem chciałbym zakończyć.
W przypadku korzystania z Twittera przez polskich polityków nie liczy się chyba to, ile osób ich czyta, a *kto* ich czyta. Już parę razy widziałem że jakaś wypowiedź Bielana czy Poncyliusza miała potem rezonans w mediach.
Liczby fanów na FB czy NK wyglądają lepiej niż na Twitterze czy Blipie, ale tylko o rząd wielkości. To nie są wciąż duże grupy.
Polityka staje się znowu masowa? Myślę, że to nie do końca tak.
Demokracja jest antymasowa (a zarazem jednokierunkowa) jak nigdy przedtem, natomiast to internet stał się masowy i wielopłaszczyznowy. Relacja z władzą to ciągła odraza i nieufność graniczące z nienawiścią. Na tym buduje się u nas poparcie – na byciu-alternatywą-dla.
Niemal wszystkie fanpage, które miały jakąś rozsądną liczbę fanów (+10k) to strony, które wytykały błędy albo były jawnie anty (wtopy Bronka, HGW watch, wszystkie o Kaczyńskich).
Jedyna perspektywa, jaką polski polityczny PRowiec ma przed sobą, to nakręcanie czarnego PRu konkurencji. W tej sferze jest spory potencjał.
Żeby pojawili się aktywnie popierający i agitujący w internecie wyborcy, musi pojawić się charyzmatyczny lider, żeby nie powiedzieć – mąż stanu. ALbo przynajmniej ktoś z promiennym uśmiechem, inny (czarny 😉 ), kto obieca coś nowego na tyle przekonywająco, że ludzie autentycznie mu uwierzą.
witam!
Czuję się wywołany do tablicy i spieszę poinformować, że ja w żaden sposób nie traktuje internetu jako telewizji. Zacytował Pan fragment mojego tekstu, ale z tego fragmentu w żaden sposób nie wynika, że moim zdaniem jedyną zasługą kampanii internetowej Kracika jest dobra strona www.
Obala Pan tezę której nie postawiłem i której nigdy nie stawiałem.Wręcz przeciwnie, pisząc o kampaniach politycznych w internecie zawsze podkreślałem, iż mogą one opierać się przede wszystkim na zaangażowaniu „odbiorców”, którzy przestają być bierni,a stają się współtwórcami kampanii, zarówno online jak i offline.
Kampania Kracika w ten sposób działała, np. przy pomocy programu Ambasador.
pozdrawiam